MLM z wioski – jak to wygląda?

Robienie biznesu MLM z wioski (zabitej dechami) bywa zarówno inspirujące, jak i momentami mocno uciążliwe, ale fakt jest taki, że wielu z nas działa w marketingu sieciowym wcale nie z wielkiego miasta, gdzie możliwości są oczywiście największe, ale właśnie z małych miejscowości, w których ogólnie rzecz biorąc nie ma pracy, a internet jest doskonałym narzędziem do tego, by ją mieć.

Marketing wielopoziomowy od dawna nie jest już wyłącznie tym, który prowadzi się całkowicie „w realu”, czy w 100% przez spotkania biznesowe w hotelowych restauracjach (jak sugerują czasopisma, poradniki marketingowe i materiały szkoleniowe różnych mlm-ów), ale często staje się działaniem typowo prowadzonym przez internet. Może nie w stu procentach, ale w zdecydowanej większości.

Ponieważ mieszkam na wsi, to wchodząc do marketingu sieciowego przyznaję, że nawet nie zakładałam spotkań z potencjalnymi klientami „w hotelowych restauracjach”, o czym mówiło się na firmowych szkoleniach, i omijałam w czasopismach dopiski w stylu „sprawdź czy w hotelu, który wybierasz jest parking, żeby klient miał gdzie zaparkować”. Bo po co miałabym to robić, jeśli z mojej wioseczki do miasta, gdzie w ogóle jest jakiś hotel jest ok. 40 km, a ja zakładam działania maksymalnie oparte na internecie? Z podobnych założeń wychodzą pewnie również osoby, które mieszkają poza Polską, ale klientów na produkt/system – szukają właśnie w Polsce. Z pewnością nie przelatują 100 km dla 1 spotkania biznesowego w hotelu:)

Ale wracając do tematu:

MLM z wioski – jak to naprawdę wygląda?

Jeśli mieszka się na wsi, jak ja, to poza pracą w sieci przerywaną brakami dostępu do internetu wywołanymi brakami prądu (jak wiadomo wioski są ostatnim miejscem naprawiania awarii, w przeciwieństwie do miasta), ma się tutaj mnóstwo innych zajęć, które od rana zajmują „czas”, który normalnie (w mieście) można by od razu poświęcić na działanie. Ale takie uroki.

Kura MLMBudzą Cię kury i kogut, które za płotem sąsiada od rana urządzają sobie dzikie harce, wstajesz, ubierasz się, w domu zimno, więc w zasadzie nastawiasz kawę i zaraz potem lecisz po metalowe wiadro, do którego za chwilę będziesz wybierać popiół z pieca. Potem jeszcze cofasz się do drewutni, narąbiesz drewna na opał i wreszcie rozpalasz. Robi się przyjemnie ciepło i możesz zaczynać poranną rozgrzewkę (porozciągać kości, kilka ćwiczeń dla ciała i umysłu), i śniadanie. W międzyczasie wypuszczasz psy na dwór i cieszysz się, że nie masz kur ani innych zwierząt gospodarskich, bo wtedy wypadałoby je najpierw nakarmić, a dopiero potem wykonać czynności, które już masz zrobione.

Wprawdzie rodzina namawia mnie na kozę, która latem mogłaby służyć zamiast kosiarki, ale raczej się na nią skuszę. Kto by to potem doił? Jajka też wolę kupić niż poginać dodatkowo do kurnika.

Mam wśród znajomych marketingowców kolegę, który jest sadownikiem, i z tego co wiem, ma wielki sad pełen owocowych drzewek, które trzeba w określonych porach przycinać, pryskać, obrabiać, zrywać, przycinać, pryskać itd. itd. To pochłania czas, oczywiście, ale przy okazji nie trzeba jak w mieście iść do solarium, żeby się opalić;)

Po śniadaniu i porannej 30-minutowej lekturze, trzeba dorzucić znów coś do pieca, dopilnować ciepła i można odpalać komputer. Przegląd poczty, i ruszamy z działaniami wg wytyczonego w międzyczasie planu dnia i zajęć pilnych i pilniejszych.

Prawie. Zapomniałam zabrać psy z przymrozku, więc trzeba jeszcze się cofnąć;)

I tutaj plus bycia osobą bez dzieci – nie musisz jechać do przedszkola oddalonego o kilka kilometrów, ani zawozić maluchów do szkoły (podziw dla wszystkich marketingowych mam, które mają dzieci, pracują we własnym domu gdzieś na wsi i potrafią to wszystko ogarnąć!).

Za to szczególnie widoczna na wsi zmienność pór roku sprawia, że masz do wykonania coraz to nowe „misje” związane z popularnie zwanym tu „obejściem” (kiedyś to słowo kojarzyłam tylko z książek;).

Wiosną – przekopywanie ogródka i sianie warzywek, w końcu chcemy się dobrze odżywiać i mieć pod ręką różne dobre rzeczy bez konieczności jeżdżenia po nie do miasta (15km) czy kupowania opryskanych chemią marchewek gdzieś w markecie – brrr).

Latem podlewanie, koszenie, walka z chwaściorami, jesienią przygotowanie całości do zimy, a zimą rąbanie drewna na opał, wynoszenie popiołu codziennie, rozpalanie itd. itd. Do tego oczywiście cała masa dodatkowych czynności „upiększających” teren, czyli w moim przypadku walka z tym, co zostało po poprzednich właścicielach (np. urocze góry śmieci zakopane na działce i udające „wzgórki”, dziesiątki worków ze starymi słoikami pochowane cholera wie po co na strychach, naprawianie sypiącego się muru w budynku gospodarczym, wymiana dachu, tynkowanie, lanie betonów tam, gdzie powinny być, a gdzie ich nie ma, łatanie płotu, walka z kanalizacją, kombinacje tarasowe, itd. itd.). Plus szkodniki (krety, myszy itp. dziadostwa z którymi dzielnie walczy kot!).

Oczywiście działania około-domowe sprawiają na powietrzu masę przyjemności i radości, ale… trzeba zarabiać na rachunki, więc to wszystko robione powoli, a w tle – praca przed komputerem.

Marketing sieciowy oraz inne działania w necie zajmują mi sporo czasu, zwłaszcza, że dochodzi do tego potrzeba, a może raczej konieczność (albo jedno i drugie) ciągłej edukacji – z dnia na dzień uczysz się czegoś nowego, powiększasz swoje kompetencje i dbasz o „rozwój osobisty”, nie zapominając o tym, że najpierw: zarabiamy, a dopiero później robimy wszystko „poza”.

Taka zasada.

Bywa, że lista działań rozwija się tutaj w nieskończoność, bo przecież wszystkiego na raz nie jesteś w stanie zrobić, ale… jest w tym odrobina jakiejś takiej magii, która sprawia, że z jednej strony czujesz się zajechany, a z drugiej – padasz wieczorem do łóżka z pełną satysfakcją dobrze zakończonego dnia.

Jak robić MLM z wioski?

Ot tam wielkie słowa „jak robić” – dokładnie tak samo, jak wszystko inne.

Systematycznie, konsekwentnie i zgodnie z planem.

Taka sama praca jak każda inna, choć daje zdecydowanie więcej możliwości i mniej „limitów”. Tak samo, jak na etacie masz do zrobienia konkretną ilość godzin, tak i tutaj wyznaczasz sobie czas potrzebny do działania (albo możliwy przy Twoim trybie życia do zrealizowania) i trzymasz się tego, co masz do zrobienia.

Techniki są, metody działań podobne, ludzie z zespołu w zasięgu kliknięcia lub telefonu.

Można wszystko.

One comment

  • Tomasz Mokrzycki

    Ten ptaszor na zdjęciu wygląda jak zagoniony networkowiec po roku bezowocnej próby rekrutacji 🙂