W co najczęściej inwestują Polacy? Oto jest pytanie…

inwestycjaZainwestowałam w kapitalny namiot!” – powiedziała moja znajoma, która lubi wyprawy na spływy kajakowe.

Zainwestowałam też w porządną łazienkę – remont trwał cały urlop, ale wreszcie jest! Tanio nie było, ale to dobra inwestycja” – dodała zadowolona. I jej łazienka naprawdę wygląda fajnie. W porównaniu do mojej – wręcz bajkowo.

Moja babcia natomiast inwestuje w porządne leki. Bo na zdrowiu, jak twierdzi… nie można oszczędzać. Mam też znajomych, którzy „zainwestowali” w samochód (bo łatwiej będzie dowozić dzieci do pracy), oraz takich, którzy zainwestowali w nowy rower dla dziecka (bo mały tak uwielbia jeździć!). No i jeszcze są i tacy, którzy planują zainwestować swoje pieniądze w nowe mieszkanie, lub nowy dom (nie na wynajem, ale dla siebie)… Najlepiej od dewelopera, albo wybudowany samodzielnie, od zera. Mam poza internetem naprawdę niewielu znajomych, którzy inwestują w coś innego niż rzeczy w/w i podobne.

I co najlepsze – we wszystkich powyższych przypadkach… NIE widzę inwestycji. Może to określenie się zdewaluowało, i używa się go dzisiaj do każdego zakupu, jaki się robi w sklepie, albo… ja je nie do końca rozumiem?

 

W moim mniemaniu inwestycja to jest zakup czegoś, co w krótkim czasie, lub w dalszej przyszłości da nam pewne finansowe korzyści. Oczywiście przy założeniu, że te korzyści nie są pewne „na 100%”, ale są możliwe do osiągnięcia.

Sprawdzam w Wikipedii:

„Inwestycja to nakład gospodarczy poniesiony na utrzymanie, tworzenie lub zwiększanie kapitału (np. maszyn i urządzeń, budynków czy zapasów). Zgodnie z inną definicją inwestycja to wyrzeczenie się obecnych, pewnych korzyści na rzecz niepewnych korzyści w przyszłości.
Przeciwieństwem inwestycji jest konsumpcja.
Poprzez inwestycje rozumie się aktywa posiadane przez jednostkę w celu osiągnięcia z nich korzyści ekonomicznych wynikających z przyrostu wartości tych aktywów, uzyskania przychodów w formie odsetek, dywidend (udziałów w zyskach) lub innych pożytków”

blablabla itd. Czyli mniej więcej to samo co myślę, tylko w bardziej rozbudowanej formie.

 

Kapitalny namiot: kupiony i używany, nie jest w stanie dać nam finansowej korzyści, bo jego wartość spada już po pierwszym użyciu, a nawet po wyciągnięciu z pokrowca. Nie sprzedasz go drożej, więc nie da Ci zysku. Nie jest więc żadną inwestycją.

Namiot to wygoda, która sprawi, że po całym dniu machania wiosłem na kajaku, będzie Ci się wygodnie spało i nic nie nakapie Ci na głowę. Korzyścią jest tu wygoda, komfort, przyjemność – ale to nie zwiększy nijak kapitału nabywcy, a z jego używania w żaden znany mi sposób nie wyniknie przyrost wartości tego namiotu. (ups: pomyłeczka! Jego wartość może wzrosnąć, jeśli na spływie spotkasz Jacka Nicholsona lub Brada Pitta, i uda Ci się go w wiadomym celu zaciągnąć do tego namiotu… wtedy za parę lat, o ile udowodnisz, że owa osoba tam była – sprzedasz go za kokosy – kolekcjonerom. Ale mała szansa) 😉

Remont łazienki – w żaden sposób nie przyniesie Ci zysku i nie zwiększy jej wartości. Koszty materiałów poniesione na łazienkę, która będzie potem używana przez całą rodzinę, nie zwrócą się gdy np za 15 lat postanowisz sprzedać mieszkanie. Ono już nigdy nie będzie mieć takiej ceny, jaką mógłbyś sobie zażyczyć: bo nie jest od dewelopera, bo właściciel nie jest pierwszy, bo w fudze są tony bakterii poprzedników, a moda na kafelki się zmieniła i te, które masz – są już do wymiany. Remont łazienki to wygoda, potrzeba komfortu, potrzeba przyjemności mieszkania itd. Ale jaka w tym inwestycja?

Moja babcia inwestuje w dobre leki „bo na zdrowiu nie można oszczędzać”… Na zdrowiu nie można. Ale co mają do tego leki gdy prowadzi się kiepski tryb życia, jedzenia itd? Droższy lek bardziej nam wydłuży życie? Nie jestem przekonana. Porządne leki to jest wydatek na łatanie zaniedbań i niedoborów z przeszłości, oraz na ratowanie siebie, bo taki wiek i już, ale… no kurczę, to nie jest inwestycja. Nie zwiększy grubości portfela. I nie poprawi zdrowia o 100% do poziomu nastolatka – nie ma opcji.

Samochód: straci na wartości zaraz po wyjechaniu nim z salonu. A jeśli kupowany jako używany – to jego wartość już dawno spadła i jeszcze spadnie. To wygoda, wymóg czasów, komfort, swoboda przemieszczania się. Ale jaka inwestycja? Pożre paliwo, naprawy, roczne przeglądy, a przy sprzedaży kupujący i tak będzie chciał dać mniej bo rocznik stary, bo remonty, bo dużo żre paliwa ….

 

I mój ulubiony rodzynek, na koniec: inwestycja w nowe mieszkanie lub we własny dom. Wybaczcie, ale przewraca mi się jak to słyszę, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że w tym punkcie wiele osób się ze mną nie zgodzi 😉

Jeśli ktoś inwestuje w nieruchomości z zamiarem: ich sprzedaży, ich wynajmu, ich dzierżawienia firmom itd itd, to tak – oczywiście, tutaj widzę inwestycję. I fakt, że kupuje się coś np. zbijając cenę, doprowadza do przyzwoitego stanu i sprzedaje zarabiając na tym na odpowiedniej przebitce. Że kupuje się mieszkania w miastach akademickich, a potem podnajmuje na pokoje studentom, pracownikom itd. – oni płacą całość opłat + czynsz, z czego inwestorowi zwraca się powoli kwota wydana na ten zakup. Podobnie gdy kupujemy mieszkanie w wielkim mieście (praca, perspektywy itd), a potem wynajmujemy je, co spłaca nam koszty utrzymania i z czasem daje zarobić np na kolejną inwestycję, a w tym czasie wartość tej nieruchomości (z racji tego, że jest w wielkim mieście – rośnie).

Ale… jakim cudem inwestycją może być zakup WŁASNEGO mieszkania (czytaj: dla siebie) czy budowa domu?

Własne „M” kupuje się z myślą, żeby w nim mieszkać, dopieszczać, budować rodzinę, wychowywać dzieci, a może nawet z czasem wnuki. Gdzie tutaj jest zarobek / zwiększenie wartości mieszkania/ zysk / wzrost kapitału tej nieruchomości? Przecież to pożeracz pieniędzy: to się sypie, tamto się sypie, po 2-3 latach jakiś mały remont, potem większy, jakieś wymiany, naprawy, rury, walka z karaluchami i plagą mrówek od sąsiada, zalania itd. Inwestycja?

Gdzie ta inwestycja, skoro pochłania koszty i nic nie wrzuca do kieszeni? I do tego… finansowana kredytem na 40 lat? No gdzie?

A budowa domu? Koszty działki, przyłączeń, geodeta, projekt, budowa, ekipy, materiały – to są pieniądze, które windują cenę budowy w kosmos i niestety ale przy założeniu mieszkania w takim domu przez lata (a najlepiej, – co ciągle tkwi w naszej mentalności: przez wiele pokoleń) – nie jest wg mnie żadną inwestycją. A potem remonty, zmiany, zniszczenia, remonty, opłaty i tak w kółko.

Pewnie, że świetnie jest mieć własny dom, wielu z nas o nim marzy 🙂 … ale nie nazywajmy inwestycją czegoś, co nią nie jest. Zwłaszcza, gdy finansujemy to kredytem na 40 lat…

 

Pisząc ten tekst na bloga przeleciałam kilka internetowych portali i na jednym (wysoko w wyszukiwarce) znalazłam takie CUDO:

„Polacy, w odróżnieniu od na przykład Niemców, chętniej kupują niż wynajmują mieszkania oraz domy. Nieruchomość, dziś często obciążona jeszcze hipoteką, w 2040 roku stanie się podstawą naszego powiększającego się bogactwa.”

Normalnie czytam i mam ochotę parsknąć na monitor….

Do 2040 roku ktoś będzie spłacał kredyt hipoteczny (z odsetkami), w międzyczasie ładując w mieszkanie kolejne pieniądze, na meble, urządzenie, remonty i inne rzeczy normalne w toku utrzymywania nieruchomości. A… w 2040, jak je wreszcie spłaci… to stanie się ono podstawą jego BOGACTWA? O matko, trzymajcie mnie…

Po tym czasie może się okazać, że to mieszkanie naprawdę będzie niewiele warte, a miejscowość, w której je kupiono (o ile nie jest wielka aglomeracją)– będzie pustkowiem bez pracy, bo wszyscy wyjechali, albo dzielnicą, w której nikt przy zdrowych zmysłach nie chce mieszkać. A do tego sprzedając je – niemal na pewno nie odzyska się nawet części tego, za ile je kupiono i ile w nie włożono… Podstawa bogactwa po kilkudziesięciu latach spłacania i utrzymywania… no niech mnie drzwi ścisną.

Dorzućmy do tego też jeszcze jeden ważny element: gdy już minie tych kilkadziesiąt lat i własne mieszkanie na kredyt będzie nasze, to większość osób wcale nie będzie chciało go sprzedać. A jeśli już to… sprzeda je (zależnie od lokalizacji odzyskując tylko część włożonych w nie pieniędzy) po to, żeby… za kwotę ze sprzedaży kupić nowe, w innym mieście, bo zdecydowała o przeprowadzce. I gdzie to bogactwo? Gdzie pieniądze, które miały pracować i dawać zyski? W tym aspekcie „kupowania nieruchomości” zwyczajnie NIE widzę inwestycji.

 

W co poza w/w inwestują Polacy?

Pomińmy już tutaj całą masę innych rzeczy, o których myślimy, że są inwestycją na przyszłość, bo są „fajne”, podczas gdy nie są przez nas kupowane w celu osiągnięcia zysku i prawdopodobnie nigdy go nam nie dadzą i/lub nie zwrócą nam kosztów kupna i utrzymywania danej rzeczy przez wiele lat…

A więc (jeśli już w ogóle mamy środki na inwestowanie) to inwestujemy:

strzalka W złoto , diamenty i inne kruszce
strzalka W waluty i granie na różnicach kursów
strzalka W nieruchomości (do dalszej sprzedaży lub pod wynajem)
strzalka W inwestycje alternatywne jak np. w sztukę, czy w wino, (bardzo rzadko)
strzalka W kolekcjonerstwo (monety, znaczki, gadżety po znanych osobach – ale to inwestycja z myślą bardziej o przekazaniu jej dzieciom i wnukom, niż o tym, byśmy sami na tym zarobili)
strzalka W fundusze inwestycyjne (wg danych z 2015 r.  Na ulokowanie w nich pewnego kapitału zdecydowało się niecałe 20 % Polaków i były to osoby dobrze zarabiające lub… przekonane o tym, że nie ma w nich ryzyka ( a jest! Jak wszędzie)
strzalka W różnego rodzaju emerytalne programy oszczędnościowe
strzalka W akcje na GPW (Giełdzie Papierów Wartościowych)
strzalka W obligacje skarbowe
strzalka W siebie (kursy, szkolenia, książki – które dadzą nam na tyle konkretną wiedzę i na tyle poszerzą horyzonty, że zarobimy na tym, czego się z nich nauczymy i co wdrożymy w życie. O ile wdrożymy…)

Osoby „bogate” inwestują też w start-upy, – ciekawie przedsięwzięcia o dużej skali ryzyka ale i potencjalnie bardzo dużych możliwościach, w przedsiębiorstwa, w firmy, i… w ludzi z potencjałem tak dużym, że lepiej jest ich mieć u siebie, niż pozwolić by zgarnęła ich konkurencja.

Stosunkowo niewiele osób na polskim rynku inwestuje za to w rzeczy, które np w Azji czy w USA są  bardzo popularne i często „generują” kolejnych milionerów „z tzw. niczego”. Są to bardzo ryzykowne programy inwestycyjne do znalezienia w sieci, czy np kryptowaluty – które (kto wie), czy nie będą naszą przyszłością, ale dzisiaj przy niskiej świadomości ich wagi, znaczenia i misji, stanowią wciąż niszę i wśród „normalnych” (heheheh, musiałam to napisać!), ludzi niewielu jest gotowych wyłożyć środki na takie „coś”.

 

Niestety: większość Polaków… nie oszczędza pieniędzy (bo nie potrafi zarządzać domowym budżetem), lub to, co zarabiają ledwo wystarcza im na przeżycie, dlatego też nie ma tu mowy o… żadnych oszczędnościach, które mogłyby być bazą dla ich zainwestowania w cokolwiek.

Bardzo często też to, co zaoszczędzi przeciętny Polak (o ile mu się to uda), jest wydawane np na nowy telewizor, na urlop, na playstation, na markowe ciuchy itd – i te wydatki wprawdzie są przez ich nabywców nazywane „inwestycją”, ale to tylko bezwartościowe słowo, które z faktyczną inwestycją i opcją dania im  zysków w jakimś określonym czasie – nie ma kompletnie nic wspólnego.

.

4 komentarze

  • Ja postanowiłam zainwestować w nowy komputer stacjonarny (bardziej wytrzymały niż laptop i na dłużej). Odkładałam = oszczędzałam na niego przez ostatni miesiąc -dwa i już w przyszłym tygodniu będę zamawiać. Fajna inwestycja 🙂

  • Kochana Gosiu! Komputer to też nie jest inwestycja. To narzędzie do pracy. Pozwoli Ci zarabiać więcej, mniej wydawać na naprawy, szybciej pracować… A zarobione pieniądze możesz zainwestować. 🙂 Pozdrawiam

  • Bardzo dobry rzeczowy artykuł. Ludzie plotą byle co bo im socjaliści i PR-owcy mieszają w głowach. 🙂 Pozdrawiam