Redakcja książki – jak wygląda współpraca z redaktorem?

redakcja książkiZawsze myślałam, że redaktor książki to ktoś, kto czyta ją, wyłapuje błędy i na czerwono poprawia te ortograficzne czy tam gramatyczne koszmarki, które autorowi zdarzyło się popełnić na trasie. Jak się okazuje, rację miałam tylko w części i to małej, ale o tym za chwilę.

Słowem wstępu, jakiś czas temu wspominałam, że w szale weny i pandemicznego dołka z pierwszej połowy zeszłego roku, zabrałam się za pisanie książki (cholera wie, co mi do głowy strzeliło, ale miałam taką potrzebę odreagowania inaczej).

W każdym razie owo „dzieło” stworzyłam, wysłałam do wydawnictw no i wyszło, jak wyszło, końcem sierpnia 2020 podpisałam umowę na wydanie. Oczywiście całość robię incognito, pseudonim, tajne przez poufne i te sprawy. Od podpisania umowy do otrzymania poprawionego przez redaktora pliku z moim tekstem minęło (uwaga!): dziesięć miesięcy. Nie wiem czy to średnia czy nie, ale jak widać cierpliwość jest tu wskazana, a że czas i tak upłynie, no to upłynął:)

Do rzeczy!

Jak wygląda redakcja książki i współpraca z redaktorem?

Redaktor wysyła autorowi plik z naniesionymi poprawkami, autor (znaczy się ja!) otwiera i doznaje wstrząsu epokowego. Czerwono aż miło! A ja naiwna myślałam, że piszę całkiem nieźle hehe. Niespodziaaaanka! Następnie autor w wordowskim trybie śledzenia zmian (nigdy z czegoś takiego nie korzystałam, nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje), akceptuje lub odrzuca poprawki, czyli w skrócie całość swojej książki czyta od nowa i widzi, co spaprał.

Tu muszę przyznać, że trafiła mi się genialna Pani Redaktor, która wychwyciła w tekście takie rzeczy, że raz się śmiałam do rozpuku (powaga!), a raz patrzyłam zdębiała, w pełnym podziwie do tego, co ona tam znalazła!

  • Błędy treściowe, nie wiem czy można to tak nazwać ale chodzi o fuck upy w fabule np. na stronie 5 piszę że bohater robił to i to, po czym na stronie 125 mówię co innego. Ha! Jak ona to do licha ciężkiego wyłapała, to nie mam pojęcia, ale chylę czoła, kłaniam się w pas i zachwycam. Z jakim skupieniem trzeba czytać książkę, żeby w ogóle coś takiego wyłapać? Teraz nie dziwię się, że redakcja książki trwa tyle czasu. Gdybym to ja siedziała po Jej stronie, to odpadłabym w przedbiegach. Serio, szacun!
  • Błędy stylistyczne
  • Błędy gramatyczne
  • Ku chwale ojczyzny – nie było ortografów, bo bym się posiekała

Zainspirowały mnie natomiast błędy w łączeniu wyrazów i nie chodzi o jakieś tam czasowniki z przymiotnikami czy co tam, ale o pisownię np. słowa „super” z innym słowem. Czy słówka „wieczora” vs „wieczoru”. No bajka, byłam serio zadziwiona i doceniam redakcyjny kunszt łapania takich rzeczy.

Swoją drogą, na momencik odbiegając od tematu, to przypomniało mi się, że pierwsza książka autora nazywana jest Debiutem. Od razu mam taką wizję” stare czasy, panna na wydaniu debiutuje w środowisku, dworek a’la pałacyk, długie schody z czerwonym dywanem, ona prężąc szyję schodzi w dół. Kawalerowie, stare wujki, ciotki i nadobne matrony patrzą: tu fałda tam fałda, kiecka jakaś niemodna, włosy suche, ale miednica za to stworzona do rodzenia! Jakie wiano? Jakie zyski? Ileż warta? Hehehe. Debiutantka. Nie wiem skąd to skojarzenie, ale debiut książkowy może jest ździebko podobny: czytasz, autor nieznany, jakaś babka z Wygwizdowia, tu błąd, tam błąd, tu „i” zostało na końcu wersu, i jeszcze twierdzi że on sierota, a wcześniej mówiła, że ubóstwiał ojca. Miodzio 😉

Wracając do tematu: autor niczym pszczółka sprawdza, poprawia, plik zapisuje i odsyła do redaktora. Redaktor odbiera i znów to samo od nowa, czyta, wyłapuje, zgadza się na X albo proponuje Y, odsyła. I autor znowu leci poprawki.

Moja szanowna Pani Redaktor uporała się ze mną w kilka dni! A pierwsze otwarcie pliku sugerowało, że mnie samej zajmie to miesiąc. Uff! Udało się. Tekst poprawiony, leci do wydawnictwa.

Oczywiście, nie myśl sobie Drogi Czytelniku, że to oznacza już finisz, o nie, nie! Teraz jeszcze z piętnaście punktów do zaliczenia po drodze. Skład. Korekta. Korekta Autorska. Ustalenia końcowe. Okładki. Termin premiery. Przedsprzedaż. Debiut. Sprzedaż. Matko i córko, ile ja się nowości w tym czasie nauczę, to naprawdę szok! W sumie lubię takie nowości, zaskoczenia, coś co sprawia, że robię wielkie oczy, bo nie miałam pojęcia, że rzecz X ma taki i taki tryb, a nie inny. Ciekawe.

Przeczytałam gdzieś taki tekst, że Redaktor czyni książkę lepszą.
Sprawia, że czytelnikowi nawet amatora czyta się lepiej, niż gdyby jego „twór” puścić w eter bez gruntownego sprawdzenia. I kurczę coś w tym jest.

Tu muszę jeszcze dodać, że zanim wysłałam książkę do wydawnictwa, przeczytałam ją dwa razy, wyłapując co tylko się da. A i tak po redakcji wiała czerwienią.

Wnioski?
Jeśli kiedyś będziesz przymierzał się do napisania czy wydania książki, cierpliwie czekaj na redakcję. Nikt nie jest idealny, a już na pewno nie autor, który często myśli o fabule, zapominając o szczegółach. A gdzie tkwi diabeł? No właśnie…

P.S
Zatrzymałam sobie maila do mojej Pani Redaktor – jeśli poszukiwałbyś dobrego namiaru na kogoś, kto ma nieziemskie oko i talent, to chętnie polecę.

2 komentarze

  • Doskonała wiedza dla osób, które myślą o wydaniu książki, ale również cenne informacje dla tych, którzy o tym nie myślą, ale wiedzą , że nie wiedzą wszystkiego i ciągle pogłębiają swoją wiedzę w różnych dziedzinach życia. Z niecierpliwością czekam na Twoją książkę. Mam nadzieję, że informację o możliwości jej kupienia znajdę również tu na blogu.