Uprawnienia do uczenia

uprawnienia do uczeniaTak, coś mnie ostatnio męczy ten temat.
Uprawnienia do uczenia. Hm.

Może dlatego że nie mam wyższego wykształcenia? Dyplomu? Papierka, który w jakiś sposób legitymizowałby mnie jako osobę wykształconą?

Bo dyplom to inteligencja, wiedza, papier, mądrość i inne takie pierdoły, które nam się wmawia. Przepraszam z góry każdego, kto ma masę dyplomów: ja wcale do Was tutaj nie piję. Ba! Świetnie, że ludzie chcą się rozwijać, dokształcać, powiększać swoje kompetencje i uzupełniać je o kolejne rzeczy. Ale…

No właśnie… „ALE”.

Czy ten cały dyplom, magisterka, doktorat, profesura to jedyne rzeczy, które uprawniają nas do uczenia innych?

No bo skoro MAM papier, to znaczy, że moja wiedza w tym temacie została udokumentowana i potwierdzona, zatem jestem Kimś, kto uczyć innych może.

Wśród moich znajomych jest facet bez matury, który jest moją inspiracją i od którego mentalnie i biznesowo nauczyłam się tyle, że nawet nie potrafię znaleźć słów na podziękowanie mu za to tak, żeby nie odebrał tego jako włażenie mu za przeproszeniem w dupę. Ma pieniądze, wyniki, oszałamiające efekty – wszystko to, co ja chciałabym mieć, i co kiedyś mieć będę. Bo Tak. I nie ma żadnego dyplomu, papierka, nic.

Mam też wśród znajomych pewnego prawnika, który notorycznie zasiada w zarządach wielu znanych spółek, ma całe stosy dyplomów i rozmawia mi się z nim tak, że mogłabym godzinami, nawet jeśli czuję się przy jego wiedzy, polocie i inteligencji…. Taaaaaaaaka maleńka i często brak mi słów w rozmowie, bo mam wrażenie że wychodzę na durnia.

Dwóch różnych gości, dwie różne drogi – od obu się uczę i od obu uczyć się można.
Żeby nie było, że szufladkuję.

Ale wróćmy do tematu: uprawnienia do uczenia

Co to kurde w ogóle jest? Co komukolwiek daje uprawnienia do prowadzenia ludzi taką a nie inną drogą?

Papier?
Doświadczenie?
Wyniki?
Wszystkiego po trochu i każde z osobna?

Ktoś na FB skomentował mi ostatnio wątek z tym związany tak, że od każdej osoby można się czegoś nauczyć. KAŻDEJ. Rolnika, gościa bez wykształcenia, biedaka, żebraka, bogatego, wykształconego i bez matury. Wystarczy tylko mieć odpowiednio szeroko otwarte oczy. Słuchać. Obserwować. Słuchać.

Słuchanie – zanikająca umiejętność naszych czasów.

Kilka lat temu słyszałam taką ciekawą historię o gościu, który studiował bodajże ekonomię / finanse (coś w tym stylu) i uczył go szanowany profesor z niewielką pensją kilku tysięcy zł. Tymczasem on – student, miał już od dawna własną firmę, grał na giełdach (normalnych, nie mylić z kryptowalutowymi ! ), zarabiał masę kasy a wykształcenie po prostu chciał sobie zrobić.

Któregoś dnia wychodzą z uczelni, student idzie w kierunku swojego samochodu (dobrej klasy Merc), i widzi jak jego profesor od ekonomii czy tam finansów wsiada do starego Punciaka. Olśniło go w tym momencie.

Teorii finansów, biznesu, ekonomii uczy go ktoś, kto może i jest świetnym wykładowcą, ale jego wiedza jest czyste teorią! I to tak brutalnie mocną teorią, że ów człowiek nie potrafi na niej zarobić na lepsze auto. Niby to takie płytkie zwracać uwagę na to, kto jakim jeździ autem, ale… no powiedz sam, że coś w tym jest? Uczysz się latami teorii, którą wykłada ktoś, kto nigdy nie sprawdził jej (ani siebie) w praktyce, i jeszcze ten ktoś wystawia Ci ocenę za wkucie na blachę czegoś, na czym sam od lat zarabiasz 10 razy więcej niż ten ktoś.

No i kto tu ma uprawnienia do uczenia?

Ten profesor? Czy może ten student?

W ogóle, gdzieś w środku mnie budzi się bunt na uprawnienia.
Na papierki, dokumenty.
Na wpisywanie w CV pola „ukończone kursy i szkolenia”.
I zwracanie uwagi na to, żeby te pola były jak najbardziej wypełnione.
Świstkami.
Na ludzi, którzy dla kolejnego papierka robią wiele, ale nie upatrują w nim szansy na wdrożenie tej wiedzy w praktyce, a jedynie szansę na znalezienie lepszej pracy (bo ten papierek „zobowiązuje” szefa do lepszej płacy).

Czy ja mam jakieś uprawnienia do uczenia?
Skądże, nie mam żadnych.
Licencjat z biomasażu i ani jednego dnia w zawodzie.

A z drugiej strony odpowiedz sobie na pytanie: jak często stosujesz dzisiaj w pracy, biznesie, życiu, zarabianiu w internecie – wiedzę, którą posiadłeś od nauczycieli na każdym poziomie oświatowej mocy?

Każdy z nich miał uprawnienia.
Zdobył je latami nauki, nierzadko wyrzeczeń, wkuwania, pisania, prac, zaliczeń, ocen. Do dziś nauczyciele poza standardowym prowadzeniem lekcji muszą poddawać się systematycznym ocenom, wizytacjom, pisać jakieś prace, wytyczne , cuda na kiju.
I mają dyplomy.

Powtarzam pytanie: jak często stosujesz dzisiaj w swojej pracy wiedzę, którą posiadłeś od nauczycieli na każdym poziomie oświatowej mocy?

Zastanów się nad tym.
Jak często?
Co Ci to dało?

Jeśli wiele – super! Cieszę się:)

Ale jeśli niewiele… to może masz w swojej życiowej historii jakiego wujka, który prowadził firmę i czymś Cię w którymś momencie olśnił? Może to dzięki niemu zrozumiałeś coś ważnego? Może to on Cię zainspirował?
Dobra no… zamień „wujka” na ciotkę, kuzyna, brata, sąsiada, cokolwiek.
Tak się składa, że akurat ja mam 2 mega przedsiębiorczych wujków:)

Od kogo wolisz się uczyć?

Od teoretyków z dyplomami czy od „niedouczonych” praktyków bez dyplomu?
Od ludzi, którzy mają wyniki, czy mają papier na wiedzę?

Jedna znajoma powiedziała mi ostatnio, że uczy się marketingu wszędzie, gdzie tylko może. U wielu liderów, z wielu źródeł, z filmów, nagrań, obserwacji, działań. Chłonie jak gąbka nie z jednego miejsca, a z wielu. I nie szuka nauczycieli wśród nauczycieli.

Bo wiesz… na słowo „nauczyciel” to podobno trzeba się wyedukować.
Z papierkiem.

– Mistrzu: jak długo trzeba czekać na efekty?
– Jak będziesz czekał, to długo.

2 komentarze

  • Bardzo dobry post, ja oczywiście mam kilka dyplomów, ale nie mam wiedzy jaką chciałabym mieć, na nic mi te papierki!
    Szkoda, badzo żałuje!!! 🙁 że straciłam cenny czas i pieniądze na naukę, z której absolutnie nic nie wyniosłam i na nic mi się nie przydało (nawet studenckiego życia nie miałam bo studiowałam zaocznie już mając rodzine) Jakby można było cofnąć czas…:/ Ja chce i ucze się od osób które mają realne wyniki .

    • Ja podobnie – zresztą powiem Ci, że chyba nawet żadnej z osób od której się uczę nie zapytałam o to czy ma „papierek”.
      Z czasem gdzieś ktoś powiedział, albo i się usłyszało, ale nie miało to dla mnie kompletnie znaczenia.
      Tylko wyniki, systematyka, jakiś wspólny poziom wartości.